Godzina 00.03. Kilka minut temu wróciłam z kina. Byliśmy ze znajomymi na tytułowym Iron Manie. Przyznam szczerze, że spodziewałam się wiele po tym filmie i nie zawiodłam się. Nie mówię tu o efektach 3D, do których zawsze pozostaną jakieś zastrzeżenia. Mówię o fabule, efektach specjalnych, dobrym żarcie, którego, pomimo dramatyzmu i powagi całej sytuacji, wcale w tym filmie nie brakowało. I właśnie ten żart, w porównaniu z urokiem osobistym Tony’ego Starka sprawił, że ów film tak mnie urzekł.
Nie widziałam dwóch poprzednich części. Obawiałam się, że silne powiązanie z poprzednimi filmami uniemożliwi mi cieszenie się z seansu. Nie wiem dokładnie ile straciłam, jednak nie odczułam specjalnej pustki, której nie dałoby się nadrobić w trakcie trzeciej części.
Dziś krótko. Będąc pod wrażeniem chciałam jedynie zachęcić tych, którzy nie zdecydowali się na pójście do kina, by jednak to uczynili. Śmiało mogę polecić i z czystym sumieniem powiem, że na pewno każdemu się spodoba. Nawet Kuba, niezbyt wielki fan kinematografii, wyszedł zadowolony, co należy do wielkiej rzadkości.
To chyba na tyle. Fabuły zdradzać nie będę. Ciekawych odsyłam do kina! A tych bardziej cierpliwych namawiam do obejrzenia kiedyś w domu.